wtorek, 31 grudnia 2013

Rozdział 2



Rozdział 2: "Wszystko, co się wczoraj zdarzyło - było prawdą"







             Lily Evans zdjęła przemoczone ubranie i od razu wcisnęła je do kosza na pranie. Została w samej bieliźnie. Spojrzała w lustro, rozciągające się nad umywalkami i zobaczyła kilka siniaków na biodrach i udach. Były nadal czerwone, tworzyły skazy na jej deliktnym ciele.
              Spuściła wzrok i zaczęła zakładać czarną, koronkową sukienkę, by nie patrzeć na siniaki i zadrapania, które przypominały jej, że wszystko, co się wczoraj zdarzyło było prawdą. Wcisnęła się w nią i podeszła do zlewu.
              Odkręciła kurek i oparła się dłońmi o jedną z umywalek. Uniosła wzrok i przyjrzała się swojemu odbiciu. Nie wyglądała jak zawsze: brzoskwiniowa cera pobladła, wąskie usta posiniały, włosy i policzki były mokre, a makijaż całkowicie rozmyty. Jedynie oczy były takie same, zielone z brązowymi przebarwieniami, wesoło iskrzącymi na tęczówkach. Lily uśmiechnęła się słabo do siebie i spuściła wzrok.
              Chwilę przyglądała się strumieniowi wody, który wpływał do kanalizacji, a następnie nabierając wody w złączone dłonie, pochyliła się by obmyć twarz. Prostując się, znów spojrzała na swoje odbicie.
              - Chyba powinnam coś zrobić z włosami i makijażem - westchnęła rozbawiona.

***

              Tu
ż po ulewie, która złapała ich gdy wracali z Trzech Mioteł, Lily pognała do łazienki, a Remus powędrował do dormitorium Ślizgonów w poszukiwaniu Chucka. Serena przebrała się w suche ubranie, rzucając to mokre na oparcie krzesła przy łóżku.
Związała włosy w kucyk i podeszła do drzwi, wychylając się za nie i rozglądając. Nie wygądało na to by któraś ze współlokatorek miała zaraz wrócić. Zamknęła powoli dębowe drzwi i podeszła do stoliczka nocnego.
              Wciąż nie potrafiła zapomnieć o wczorajszym dniu. Wiele razy bywała w Zakazanym Lesie, ale nigdy nie zabłądziła. Sądziła, że zna ten gąszcz lepiej niż własy dom, niż Hogwart, czy choćby nazwy wszystkich drużyn Międzynarodowej Ligi Quidditcha. Musiała źle skręcić przy dębie, na pewno! Powtarzała sobie to tyle razy, choć nadal trudno było jej w to uwierzyć. Musiała jednak przyznać się do błędu, przecież ten budynek nie wyrósł w ciągu kilku nocy. To by było nielogiczne.
              Analizowała to w kółko i kółko; ciągle tego nie pojmowała. Wiedziała, że dla świętego spokoju powinna uznać jedną z tych tez za prawdę, wtedy wszystko stałoby się prostsze, łatwiejsze... Jednak im bardziej tego chciała, tym bardziej nie potrafiła przekonać się do tego, co wydawało się tak bardzo prawdopodobne...
              Odetchnęła kilkakrotnie, kucając przy stoliczku nocnym. Spojrzała raz jeszcze na drzwi by upewnić się, że żadna ze współlokatorek nadal nie przebywa w pokoju. Otworzyła powoli szufladę i odgarnęła kilka pergaminów, po czym namacała coś małego, okrągłego, chłodnego w dotyku.
              Wyciągnęła pierścień z szuflady i obróciła w palcach. Czarna perła lśniła, ukazując wszystkie swoje wdzięki. Srebrna obręcz wykonana była z najlepszego metalu, bo choć widać było, że pierścień nosił piętno czasu, to mimo to mienił się w blasku światła, niczym świeżo wypolerowany.
              - Jest taki piękny... - mruknęła do siebie Serena.
              Nie przepadała za biżuterią, ale w tej błyskotce było coś innego. Coś tajemniczego i przyciągającego...
              - Ciao! Co tam, ragazza*? - Znajomy głos wyrwał Serenę z rozmyślań.
              Odwróciła się jak oparzona, zamykając plecami szufladę. Pierścień nałożyła szybko na palec i przyległa dłonią płasko do pleców.
              - Alex! Przestraszyłaś mnie!
              Alessandra Abelli była jedną z dwóch współlokatorek Sereny i Lily. Zawsze uśmiechnięta i pełna energii, trudno było jej usiedzieć w miejscu, czy nie wpakować się w jakąś akcję dobroczynną na rzecz szkoły lub dodatkowe zajęcia. Znały się od roku, odkąd Alex przyjechała do Hogwartu by tu skończyć swój czwarty rok.
              - Mi dispiace**! Nie chciałam, naprawdę! - powiedziała głośno z silnym włoskim akcentem. Poprawiła gęste, ciemne włosy odgarniając je za uszy.
              - Nie ma sprawy...
              Alessandra kiwn
ęła głową znacząco.
              - Co tam masz?
              - Co? - Serena nerwowo mrukn
ęła niezrozumiale i powoli wstała, rękę trzymając nadal za sobą.
              - Na łóżku. Te papiery, jest coś zadane, a ja o tym nie wiem? - zaśmiała się. - Bo wiesz muszę już iść, bo mam mało czas, profesor Sprout na mnie czeka w szklarnia.
              - Nie, to jakieś zaległe - uśmiechnęła się, ukrywając ulgę.
              Szatynka podniosła z szafy obok drzwi szarą torbę i potrząsnęła nią. Małe ziarenka zagrzechotały melodyjnie.
              - W takim razie biorę to i znikam. Będę wieczorem, nie chcę was jednak obudzić. Przekażesz Lily i Abby? Nie lubię wyrywać was ze sny - zaśmiała się i nie czekając na odpowiedź, uśmiechnęła się i wyszła.
              Było blisko... mruknął jakiś głos w głowie Sereny.
              - ... bardzo blisko - dodała głośno.
              Zajęło jej chwilę by odkryć, że głos w jej głowie należał do kogoś innego, albo przynajmniej tak się jej wydawało.
              Chyba jestem nienormalna, stwierdziła w duchu i spojrzała na drzwi od łazienki. Może to był głos Lily, ale nawet gdyby... te słowa nie miałyby żadnego sensu.
              Nie bardziej niż inni...
              Serena podeszła do okna i rozjerzała się nerwowo. Nie wiedziała, co chce dostrzeć ale miała nadzieje, że znajdzie źródło głosu. Zjedła pierścień i schowała do kieszeni. Tu będzie bezpieczniejszy, powiedziała, mówiąc prawdę, i mając nadzieję, że sprowokuje tym zdaniem ten tajemniczy głos.
              Wychyliła się przez okno i spojrzała w dół. Szybo odepchneła się od parapetu i poszła spojrzeć za drzwi pokoju. Tam też nikogo nie było...



***

              Lily przysunęła twarz bliżej lustra. Mrugnęła kilka razy oceniając długość pomalowanych rzęs, po czym uniosła czerwoną szminkę do ust. Zarysowała delikatnie dolną wargę i precyzyjnym ruchem przeniosła pomadkę na górną. Ciągnęła nią prosto po lini ust póki szminka nie złamała się w pół, pozostawiając część górnej wargi niedomalowanej.
              - Do licha, no! - krzyknęła poirytowana.
              - Co się stało? - Drzwi do łazienki szybko się otworzyły, a w progu stanęła Serena.
              - Szminka. Złamała się. - Lily wskazała górną wargę. - Po za tym naucz się pukać. Zawsze wchodzisz kiedy chcesz i kiedy akurat nie powinnaś!
              Serena oparła się ramieniem o framugę. Jak zwykle na jej twarzy kreowały się znudzenie, brak zainteresowania i obojętność. Zastanowiła się chwilę, nim odparła:
              - A o co tak naprawdę chodzi?
              - O to, że raz chcę skorzystać z łazienki w samotności! - Jedną rękę oparła na biodrze, a drugą nerwowo poprawiała włosy.
              - Nie - zaprzeczyła i stanęła prosto. Jej głos był łagodny i opiekuńczy jak nigdy. - Chodzi o to czemu od kilku dni jesteś taka zdenerwowana i nieswoja? A mianowicie martwisz się tą akcją z Zakazanym Lasem, prawda?
              - A ty nie? - Lily nie kryła zdziwienia. W geście kapitulacji opuściła ręcę i westchnęła ociężale.
              - Nawet nie dostaliśmy szlabanu - mówiła z przejęciem Serena - więc o co tyle szumu?
              - Może tym razem, ale teraz mamy już nagrabione by dostać kole... nie o to chodzi! W tym buszu, gdzieś w jego sercu, stał opuszczony dom! Ruiny jakiegoś... nie-wiadomo-czego!
              Serena wzruszyła ramionami.
              - No i?
              - No i? - powtórzy
ła z niedowierzeniem Lily. - Leah, choć raz pomyśl rozsądnie! Może powinniśmy powiedzieć o tym Dippetowi, albo... coś zrobić, poszperać w bibliotece czy...
              - Zostawić w spokoju...
              - Oszalałaś!
              - Nie, ale przecież sama mówiłaś, że Zakazany Las kryje w sobie wiele złych rzeczy. Może więc lepiej zostawić je w spokoju niż się nimi zamartwiać? Po za tym... - Podeszła do niej i podniosła szminkę z umywalki. Oderwała zwisający kawałek, po czym domalowała górną wargę Lily najstaranniej jak potrafiła. - ... spóźnisz się.
              - Masz rację. Może ją masz - przyznała niechętnie Lily. - Z tym by zostawić to w spokoju. I tak, pewnie zaraz się spóźnię - dodała i zerknęła w lustro rozciągające się nad umywalką.
              Włosy już wcześniej wysuszyła i zakręciła na lokówce, więc teraz łagodnie opadały złoto-rudymi lokami na jej ramiona. Uśmiechnęła się do własnego odbicia.
              Lily minęła Serenę w progu i westchnęła, szukając wzrokiem torebki.
              - Druga sprawa... po prostu... nigdy nie dostałam szlabanu...
              - No właśnie. Nie dostałaś. Po wycieczce w lesie upiekło się nam, pamiętasz?
              - Tak! Więc to kwestia czasu nim ktoś coś na mnie znajdzie i wyląduję w Skrzydle              Szpitalnym szorując nocniki...
              - Tak, od razu wsadzą cię do Azkabanu i nie dadzą żadnej książki do przeczytania.
              Torebka była mała i błyszcząca. Lily przelotnie zauważyła błyszczący obiekt tuż w ciemnościach, skryty gdzieś pod łóżkiem.
              - Dobra, masz rację. Przesadzam... - przyznała i schyliła się po torebkę. Mieszkając z Sereną zawsze gdzieś coś gubiła... ale także potem znajdywała.
              - I znów mnie opuszczasz... zostawiasz samą na pastwę losu...
              - Przecież nie mogę nie iść, przecież wiesz! Po za tym Abby i Alex też nie idą...
              - Abby poszła gdzieś z Brandonem, a z Alex przecież nie umiem rozmawiać...
              - Przesadzasz...
              - Nie, gdy ona co drugie s
łowo mówi po włosku tracę rozum. Do tego znów poszła pomagać psor Sprout, a właśnie! Mówiła, że wróci późno i że przeprasza jeżeli nas obudzi... przynajmniej tak zrozumiałam... czekaj, nie zmieniaj tematu! Wolisz bandę tych kujonów ode mnie...
              - Mówiłam, nie mogę nie iść... po za tym to bardzo ciekawi ludzie! I wiesz, co? Ucz się lepiej, to za rok bedziemy razem chodzić do Slughorna...
              - Zmieniłam zdanie. Wolę patrzeć jak lampa rzuca cień na ścianę...
              Lily skinęła głową z chichotem i otworzyła szerzej drzwi pokoju.
              - W takim razie lecę, tylko nie wpakuj się w kłopoty. - Lily wsunęła rękę do kieszonki w torebce i wyjęła z niej sztywną kremową karteczkę. Przejechała wzrokiem po smukłych literach i odetchnęła powoli. Na zaproszeniu podano dokładny adres i godzinę, o której zaczynało się przyjęcie - co roku uważała to za zwykłą formalność, bo miejsce i czas nie zmieniały się od lat.
              - Postaram się - odparła obojętnie, podnosząc przypadkową bluzę z podłogi. Zarzuciła ją na siebie i z uśmiechem minęła przyjaciółkę w progu.
              - Gdzie idziesz?! - zawołała za nią Lily, widząc tylko znikającą sylwetkę blondynki zbiegającej po schodach.
              - Nie wrócę późno! - Jej chichot odbił się echem od kamiennych ścian.

***

              Remus siedzia
ł na parapecie, przy jednej z wielu okiennic wychodzących na dziedziniec. Tego wieczoru było duszno, ciepłe powietrze ciążyło na ramionach, a dookoła unosiła się woń kwitnących kwiatów, mieszająca się z pojedynczymi zapachami spoconych uczniów.
              Na korytarzu było tłoczno pomimo nieznośnej pogody. Był początek czerwca, a każdy uczeń nie mógł doczekać się zakończenia roku, chociażby połowy miesiąca! No, może nie każdy. Remus dobrze wiedział, co oznaczają beztrosko mijające dni. Co oznaczają dla niego. Zawsze było tak samo: dwadzieścia osiem dni spokoju i ten jeden, wyjątkowy. Przeżywał to już wiele razy, ale z każdą pełnią czuł to samo. Strach, ból, niedowierzenie. (Niedowierzenie, że to przytrafia się właśnie jemu).
              Za każdym razem proces przebiegał błyskawicznie. Ale tej jednej, wyjątkowej nocy Remus odczuwał to inaczej - czas zwalniał, po czym zatrzymywał się, rozciągając ból w przestrzeni.
              Co pełnię wyglądało to identycznie. Pierwsza przychodziła bezsilność, jego mięśnie częściowo odmawiały mu posłuszeństwa. Następnie ból rozpoczynał swą drogę po organiźmie: zaczynając od szybkiego bicia serca, przez rozrywające pulsowanie mięśni i kości, po ostre kłucie w głowie. Później następowała przemiana - nadmierne owłosienie, ciało wydawało się wtedy rosnąć, a obgryzione paznokcie zastępowały długie, ostre szpony. A wszystko, co następowało po przemianie... pamiętał jak przez mgłę.
              Odetchnął, opanowując emocje. Sama myśl o przemianie sprawiała, że drżał.
              Z rozmyślań wyrwał go znajomy głos.

              - Jeszcze cztery dni do...
              - Pe
łni. Wiem, Chuck, jak mógłbym zapomnieć? - uśmiechnął się słabo do przyjaciela. - Po za tym mógłbyś się chociaż na spotkania Klubu nie spóźniać.
              - Slughorn nigdy nie narzeka, "mój największy skarbie". - Chuck wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Po za tym, nie czekamy i tak na Lily? - dodał.
              Chuck nie był dobrym uczniem, wręcz przeciwnie - jego oceny wahały się poniżej granicy jego rozsądku i lenistwa. Jednak z Eliksirami było inaczej, był z nich najlepszy! Nawet lepszy od Lily, która była ulubienicą profesora! Slughorn miał w zwyczaju nazywać Chucka "swoim największym skarbem" lub "wizjonerem przyszłości dziedziny Eliksirów".
              Remus podciągnął rękaw koszuli i spojrzał na zegarek.
              - Tak, czekamy. A przyjęcie zaczyna się... właśnie teraz. Więc nie jest tak źle - stwierdził.
              - Tak wracając do tematu, czy czegoś ci potrzeba? Wiesz... za te kilka dni?
              - Nie, Chuck, dzięki za wszystko, ale wiesz dobrze, że jest to rzecz z pokroju tych, przez które trzeba przejść samemu...
              - Wiem, wiem, stary. Ale chcę tylko po...
              Przerwał mu melodyjny głos, nieco nieobecny.
              - Hej, Remi. Hej, Chuck.
              - Nieźle wyglądasz! - Bane przywitał się skinięciem głowy i pogwizdnięciem.
              - Coś się stało? - Remus natomiast zaniepokojony zmierzył ją wzrokiem.
              Lily potrząsnęła głową.
              - Jest okej, idziemy? - Uśmiechem znów stała się taka jak zawsze. Jak gdyby przywdziała maskę, którą zdejmie tylko gdy przyjęcie się skończy.


____________________
*w
ł. -dziewczyna
** wł. - Przepraszam/ przykro mi
 Jest, krótki, ale jest. Dla moich dwóch, jedynych czytelniczek, proszę bardzo : *
Szczęśliwego Nowego Roku!