Rozdział 1. "A wszystko, co obce jest żywe".
"Nawet gdy przyjaciel działa wbrew tobie, wciąż jest twoim przyjacielem." - Paulo Coelho.
2 lata później... (maj, V rok)
A zapowiadało się tak niewinnie.
Lily przestąpiła przez zwalony pień, uważając, by szelest liści lub trzask łamanej gałęzi nie zdradzał jej obecności. Remus wiedział, że miała nieustanne wrażenie, że jest obserwowana, ale mimo to nie odezwał się słowem. Nie umiałby jej pocieszyć. Nie tutaj; nie w Zakazanym Lesie.
– Sereno, daj spokój – westchnął, opierając się dłonią o konar drzewa. Pod palcami poczuł wilgoć, ale szybko przekonał się, że ta mokra powierzchnia jest przeraźliwie śliska. Zabrał rękę i skrzywił się na widok przezroczystego śluzu. Strzepał go z dłoni, a jego pozostałości wytarł w koszulkę.
Zakazany Las zaskoczy mnie jeszcze kilka razy, pomyślał.
Serena znieruchomiała i odwróciwszy twarz ku chłopakowi, spiorunowała go wzrokiem.
– Nigdy. Nie. Nazywaj. Mnie. Sereną – skwitowała, specjalnie robiąc przerwy między wyrazami. Jej ton był chłodny i poważny, ale szybko złagodniał. – Po za tym to już nie daleko. – Po tym stwierdzeniu upewniła się, czy dobrze chwyciła wystającą skałę; następnie postawiła prawą nogę na głazie i podciągnęła się. Zaczęła wspinać się na niewysoką, skalną półkę.
Blondyn uniósł wzrok i zmierzył wystające skały wzrokiem. Ostre głazy przypominały zęby rekinów. Dostatecznie małe by je pewnie chwycić, jednak na tyle ostre by rozciąć sobie dłonie.
Wzdychając, spojrzał na brunetkę, zwinnie poruszającą się ku górze z narastającą prędkością.
– Mówię „Sereno”, gdy robi się poważnie. – Remus nadal wycierał dłoń w koszulkę.
– Ty zawsze jesteś poważny – zachichotała Serena i jednym, szybkim ruchem podciągnęła się wyżej.
– Leah, coś mnie nie przekonujesz – odezwała się Lily, która powolnym krokiem omijała przeszkody. Delikatnie stawiała stopy, upewniając się, że nic jej nie grozi.
Remus bez przekonania podążył za Sereną. Zbliżając się do skały, odetchnął kilka razy i stawiając lewą nogę na jednym z większych głazów, podciągnął się. Puścił skałę i zeskoczył, słysząc stłumiony krzyk Lily. Odwracając się, zaczął się śmiać. Jego przyjaciółka jedną nogą ugrzęzła w sadzawce. Po wyrazie jej twarzy stwierdził, że to żadne miłe doświadczenie.
– Remus, nie śmiej się! – zdenerwowała się. Gdy wyciągnęła stopę z sadzawki, sam skrzywił się na widok ciemnego błota. – Fuj – westchnęła i ominęła ostrożnie bajoro.
– Czekaj, pomogę ci – zaoferował i wyciągnął do niej dłoń. Ona jednak spojrzała na blondyna i prychnęła, omijając. Wiedział, co pomyślała. Teraz to dopiero pomagasz, świetnie, jej głos zabrzęczał w jego uszach.
– Och, Romeo, czemu tak późno zareagowałeś? – zaśmiała się Serena. Jej głos dochodził z góry, więc blondyn uniosł wzrok. Siedziała na szczycie skalnej półki, a jej nogi zwisały bezwładnie.
Remus nie znosił ironii w jej głosie, tak samo jak jej pseudo-stwierdzenia, że on i Lily coś do siebie czują. Fakt, znali się jak nikt inny i zawsze byli blisko, ale to wszystko było oplecione „siatką przyjaźni”, której nigdy by nie przekroczył. Nie z powodu Lily, była urocza i ładna, jednak z czystej przyzwoitości. Evans i on byli jak rodzeństwo, a przecież kazirodztwo jest zabronione, tak?
– Spadaj – mruknął i zaczął się wspinać.
Wiatr się nasilał, a niebo pociemniało. Szare cumulusy wiły się po niebie niczym puszyste węże, a ostatnie promienie słońca utknęły za ciemnym płótnem przestworzy. Sam widok, jak kolory znikają ze świata, przyprawiał o dreszcz.
Remus wdrapał się na sam szczyt skalnej półki i spojrzał na niebo.
– Kwestia czasu, nim się rozpada – powiedział, bardziej do siebie niż do dziewczyn.
– Jezu… – Zdyszana Lily dźwignęła się i opadła na płaską powierzchnię.
Chłopak zacisnął powieki. Znów mi się oberwie, pomyślał.
– Trzeba było dłużej obliczać ciśnienie powietrza, geodeto – zaśmiała się Serena, która pomagała Lil wstać.
Gdy oddech rudowłosej się uspokoił, powiedziała:
– Faktycznie kiepsko to wygląda – stwierdziła. – Może powinniśmy wracać? Leah, ty wiesz jak wrócić, prawda? – Z tymi słowami z nieba spadła pierwsza kropla deszczu. Zaczęło kropić.
– Zabiję cię – syknął Remus w stronę Sereny.
Brunetka ignorując jego groźbę, przygarbiła się nieco i westchnęła ociężale zanim się odezwała.
– Daj spokój, chodźcie – pogoniła ich i zniknęła między drzewami.
– Dlaczego my to robimy? – Wzrok Lily utkwiony był w miejscu, w którym brunetka zniknęła.
Remus wypuścił głośno powietrze.
– Nie wiem, Lil. To chyba przyjaźń – dodał i łapiąc ją w łokciu, pociągnął za sobą.
– Powiedz chociaż, Rem, że ona wie jak wrócić. Powiedz, że wcale nas nie zgubiła i że nie próbuje zyskać czasu na wymyślenie kolejnego nieudanego planu, wciągając nas w jeszcze większy gąszcz...
Lily nie usłyszała odpowiedzi. Dobrze ją znała, ale kłamstwo byłoby bardziej zadawalające, niż gorzka prawda.
W tym miejscu drzewa były większe i rosły gęściej. Z trudem można było prześlizgnąć się między nimi, nie obrywając jednocześnie jakąś gałęzią po twarzy. Krzewy rosły rozsiane między drzewami, a fikuśne winorośle oplatały stare pnie i młode kory. Zapach mchu i wilgoci był doskonale wyczuwalny, choć sam widok zielonego dywanu na co drugim pniu potwierdzał, że zbliżają się do jakiś mokradeł. Musieli być czujniejsi niż przed chwilą, jeżeli nie mieli chęci na przykrą kąpiel.
Deszcz się nasilał, a rytmiczny dźwięk kropel bębniących w liście, działał kojąco. Niewielka ilość wody kapała im na głowy, ale mimo to Remus czuł, że zaraz to się zmieni.
– Poczekaj na nas! – krzyknęła Lily, która traciła już cierpliwość. Chłopak słyszał jak szepcze do siebie samej roztargniona, ale nie śmiał się pytać, czy to do niego. Nie miał zamiaru bardziej oberwać. Ostatnio wszystko sprowadzało się do jednego. „To wina Remusa”. A to nie ma wody w dzbanku, a to ktoś kogoś uderzył – cokolwiek się stało, było na niego. Albo to jego dziwne wyobrażenie, że cały wszechświat zwrócił się przeciwko niemu, albo cena dorastania.
Serena przedzierała się między drzewami daleko przed przyjaciółmi. Miała najlepiej z całej trójki. Była mała, zwinna i szczupła. Z gracją omijała zwalone pnie i fikuśne gałęzie.
– Sereno! – Lily wrzasnęła i zatrzymała się. Kto, jak kto, ale ona nigdy jej tak nie nazwała. Nigdy sytuacja nie była aż tak poważna; jednak na dźwięk jej głosu Serena znieruchomiała i oparła się plecami o konar drzewa. Z naburmuszoną miną, splotła ręce na piersi.
– Dobry Boże – westchnął Remus, gdy podszedł do brunetki. Związywała właśnie swoje włosy w kucyka. – Co ty chciałaś nam pokazać, co? – spytał; chciał by jego ton był szorstki i suchy, jednak zmęczenie nie pozwoliło mu na taki wysiłek.
Ciśnienie było wysokie, tak jak temperatura powietrza. Na skórze Sereny pojawiły się krople potu. Starła je z czoła wierzchem dłoni i sięgnęła do kieszeni. Wyciągnęła papierosa i wciskając go między zęby, znów jej ręka powędrowała do kieszeni w poszukiwaniu zapalniczki.
Nim mu odpowiedziała pobawiła się zapalniczką. Naciskała na przycisk jak małe dziecko i uśmiechała się delikatnie, za każdym razem, gdy widziała płomyk. W końcu podpaliła papierosa i zaciągnęła się szybko kilka razy, by nie zgasł. Zapalniczkę schowała.
Serena była okazem zdrowia z wyjątkiem... jej dziwnego nałogu. Często paliła mugolskie papierosy, jednak nie ze stresu, ani z poirytowania. Gdy kiedyś blondyn spytał ją czemu, odparła - „Jak to po co? Z nudów i dla zabawy”, choć nadal wydawało mu się to niejasne, nie śmiał jej więcej o to pytać.
Wypuściła dym i patrzyła jak szybko się rozprzestrzenia. W jej oczach widział zaciekawienie, a w jej głowie prawdopodobnie pojawiły się refleksje na temat tego, czemu jej przyjaciele są tak podenerwowani. I tego, że definitywnie powinni wyluzować.
– Dzięki, wielkie dzięki – powiedziała spokojnie Lily, która pojawiła się obok nich. Gdy Remus na nią spojrzał nie wiedział, czy się śmiać, czy lepiej zachować powagę. Na szczęście ugryzł się w język.
Jej rude włosy były pozlepiane, twarz ubrudzona ziemią, a spodnie przetarte. W jej oczach nie dostrzegało się wesołych iskierek, które codzień tańczyły na zielonych tęczówkach. Wyglądała na zmęczoną i osłabioną, ale mimo to chciała pokazać, że wszystko jest dobrze. Była za bardzo dumna, by przyznać się do słabości.
– Co ci się stało? – zaczął Lupin z nadzieją, że nie zwali tego na niego.
Przełknęła ślinę. Była rozgoryczona, ale raczej z powodu postawy Sereny.
– Wywróciłam się – rzekła. – Kilka razy – dodała przez zaciśnięte zęby. Remus mógłby przysiąc, że jej skroń zapulsowała, a jej spojrzenie miało na celu przestraszenie Sereny. Ta jednak stała niewzruszona, i nawet nie zwracając uwagi na Lily, wlepiała wzrok gdzieś w oddali. Nadal zaciągała się papierosem.
Evans jednym ruchem wyrwała szluga z jej ręki, rzuciła na ziemię i zdeptała. Następnie prychnęła rozwścieczona.
– Leah, błagam, powiedz, że wiesz jak wrócić do zamku – wycedziła, próbując się opanować. Chłopak pierwszy raz widział ją taką.
Porządna, miła i opanowana? Nie teraz. Ale kto by jej się dziwił? Utknęliśmy w lesie, bo znając, życie Serena nie ma pojęcia jak wrócić, pomyślał.
Lily odetchnęła głęboko, by opanować emocje.
– Chciałam pokazać wam pewne miejsce, ale chyba… zgubiliśmy się. – Brunetka zignorowała zachowanie przyjaciółki i nie zdenerwowała się z powodu tego, jak rudowłosa potraktowała jej papierosa.
– Raczej ty nas zgubiłaś – sprostowała Lil.
Remus zaśmiał się nerwowo, by rozluźnić atmosferę.
Deszcz zaczął padać coraz mocniej. Bębnienie było coraz głośniejsze, a siła kropli przebijała się przez liście. Kwestią czasu było, kiedy by zmoknęli.
– Za mną. – Serena znów popędziła przed siebie.
Reakcja Lily była taka, jakiej się spodziewał. Z wściekłym westchnięciem niechętnie ruszyła za nią. Remus postanowił iść na końcu. Z jednej strony był wściekły. Nie mieściło mu się w głowie jak Serena mogła ich tu przyprowadzić, jednocześnie nie mając pojęcia jak wrócić. Natomiast z drugiej strony… był zbyt zmęczony, by się przejmować.
Szli jeszcze jakiś czas nim drzewa rozstąpiły się, otaczając niewielką polanę. Długa trawa lśniła od kropel na źdźbłach, a zapach mokrych jodeł działał tak orzeźwiająco, że chłopak przystanął.
Rozejrzał się i stwierdził w duchu, że może lepiej zostać w tym lesie i walczyć o przetrwanie, niż wrócić do zamku prosto w szpony Dippeta. Już czuję smród tych nocników, które każe mi szorować, westchnął.
Patrząc przed siebie nie dostrzegał już Sereny, natomiast Lily z ledwo słyszalnymi jękami przedzierała się przez trawy. Niezdarnie stawiała nogi i za wszelką cenę próbowała utrzymać równowagę. Niestety za długo ją znał, by wiedzieć, że nie jest w ogóle wysportowana. W sumie nie musiałby jej znać, by to stwierdzać.
– Chodź tu! – Serena machnęła do niego ręką, gdy pomagała Lily wstać.
Remus uniósł brwi z wrażenia. Na skraju łąki, równo w miejscu gdzie graniczyła z drzewami, stał budynek. Stare ruiny, które ledwo się trzymały. Tajemniczość aż ziała od tego miejsca, a sam wygląd przyciągał. To takie miejsca sprawiają, że krew płynie szybciej w żyłach.
Widać było, że kiedyś budynek był ogromny; teraz jednak pozostały po nim małe ruiny. Zburzona do połowy wieża, kilka murów, które stykały się ze sobą tworząc jaskinię i portal, wysoko nad miejscem, gdzie kiedyś stały drzwi.
W ułamku sekundy lunęło, a blondyn został zmuszony, by pobiec. Jak Lil, on również nie należał do wysportowanych. Jego kondycja pozwoliła mu biec tak długo, dopóki nie dostał skurczu. Resztę trasy przeszedł, dysząc ze zmęczenia.
Dziewczyny stały pod portalem, chroniąc się przed deszczem. Remus już nie miał, czego chronić. Przemókł, calutki. Widocznie Serenę to bawiło, gdyż wybuchła śmiechem, gdy podszedł do nich, by odsapnąć na kamieniu.
– Śmiać się będziesz, gdy dostaniemy szlaban. Znowu – dodał naburmuszony.
Serena wyglądała na zdziwioną.
– I jak zwykle to wszystko będzie moją winą? – spytała.
– A czy to nie pytanie retoryczne? – odparł zgryźliwie.
– Remus, przestań. Ostatnim razem wina leżała po obu stronach – zaczęła niewinnie, gestykulując rękoma.
– Faktycznie. Gdy ty rzuciłaś łajnem pegaza w moją stronę, ja zręcznie oberwałem nim po twarzy. Wina całkowicie jest po obu stronach. – Przybrał ironiczny ton, którym miał nadzieję ją zirytować. Zapomniał jednak, że to Serena. Ona ma wszystko gdzieś.
– Rem… – Lily zaczęła tym tonem. Tym, który zawsze doprowadza go do szału i do niepotrzebnych wyrzutów sumienia.
– No może ta wina była bardziej po mojej stronie. Ale ty też miałeś w tym swój udział! – zauważyła.
– Leah, proszę. Dostaliśmy kolejny szlaban podczas odrabiania innego. – Jego zirytowanie było wyczuwalne.
– Tak, ale… – Możecie przestać? – spytała ostro Lily. – Może lepiej zastanówmy się, jak się stąd wydostać. – Spojrzenie miała utkwione w Serenie.
– Dobra. – Brunetka uniosła ręce ku górze w geście kapitulacji. – Dzisiejszy przypadek to akurat moja wina – przyznała z pokorą. – Ale nie tamten raz – zaśmiała się, wskazując przyjaciela palcem.
Remus westchnął rozbawiony i pokręcił głową.
– W ogóle – zaczął, zmieniając temat – gdzie jesteśmy? – Rozejrzał się po wnętrzu ruin. Wielkie, marmurowe cegły tworzyły ściany. Kiedyś zapewne były białe, dziś jednak nosiły na sobie szare piętno wieków. Nie potrafił określić wieku tej budowli, ale była stara. Bardzo.
– Pierwszy raz tu jestem – stwierdziła cicho Serena i dotknęła opuszkami palców ściany. Przejechała po niej dłonią, jakby miała nadzieję, że znajdzie wskazówki, dotyczące tego miejsca. – Musiałam źle skręcić przy dębie – skarciła się.
– Nie pierwszy raz spacerujesz se po Zakazanym Lesie? – Lily, która chwilę temu przysiadła na głazie przy wyjściu z jaskini, odwróciła się.
Serena oderwała palce od marmuru i spojrzała w oczy przyjaciółki. Na jej twarzy malowało się zaskoczenie, które spróbowała zamaskować delikatnym uśmiechem.
– Lubię to miejsce – odparła spokojnie. – Jest ciche i tak piękne. Trzeba jedynie wiedzieć, gdzie się jest i po czym stąpa. To miejsce… ten las naprawdę jest wspaniały, wbrew temu wszystkiemu…
– Leah, nie bez powodu Zakazany Las jest zakazany. To miejsce żyje własnym życiem. To niebezpieczne!
Serena prychnęła rozbawiona.
– I właśnie to jest piękne – dodała po chwili.
– Martwię się o ciebie – wyznała Lil i spuściła wzrok. – Przyjaźnimy się i mimo, że wiem, że dasz sobie radę w miejscu gorszym niż to, to i tak się o ciebie boję. - Jej głos drżał od niepewności.
Brunetka machnęła ręką.
– Gadanie. – Cała Serena. Bez skrupułów, ukrywa wszystkie uczucia głęboko w sobie i, znając życie, nigdy nie ujrzą one światła dziennego.
Lily rozluźniła mięśnie, a jej spięte ramiona opadły. Ponownie się odwróciła i patrzyła jak deszcz ścieka po wewnętrznych stronach ścian; jak krople subtelnie uderzają w piasek, żłobiąc stożki.
Remus podszed do niej i przykucnął.
– Nie martw się, to Serena. – Spojrzał na nią, jednak jej wzrok nadal naśladował spływające krople. – Ona jest jak… jak drzewo. – Gdy ujrzał delikatny uśmiech na jej twarzy, kontynuował. – Nie ma uczuć, przynajmniej tak nam się wydaję. Ale wiedz, że ona też czuję to, co ty. Przyjaźnicie się ze sobą od dawna i nawet jej zachowanie tego nie zmieni – uśmiechnął się i trącił ją ramieniem. Zakołysała się, wypuszczając powoli powietrze z płuc. – Ej, no. Nie martw się – powtórzył.
– Nie będę – odezwała się w końcu. – Wiem o tym. O wszystkim, co powiedziałeś. – Spojrzała na niego. Jej zielone oczy wydawały się tak wielkie i głębokie, aż hipnotyzowały. – Mam nadzieję, że coś wymyślimy. – Odetchnęła, zmieniając temat.
– Co dwie głowy to nie jedna – zaśmiał się i ponownie trącił ją ramieniem. Tym razem zakołysała się ze śmiechem.
Uśmiechnęła się, ukazując białe zęby i spojrzała na niego. Siedzieli tak w milczeniu jakiś czas. Jedynymi dźwiękami, które ich otaczały były ich własne oddechy, tworzące niemą rozmowę, i bębniące krople deszczu.
Z głębi pomieszczenia usłyszeli stukot butów, a po nim głos Sereny:
– Wstawajcie gołąbeczki… – Oboje spojrzeli na nią zaskoczeni. Lily nieco poczerwieniała, a Remus wstał i uciekł wzrokiem w jakiś kąt. – Znalazłam coś, ale najpierw… – Minęła ich i wyszła na deszcz. Uniosła głowę i spojrzała do góry. Przejechała wzrokiem po portalu i przymykając powieki, powtórzyła sobie coś pod nosem kilka razy. Następnie wróciła. – To po łacinie, więc rozumiem tylko połowę – wyznała, a wtedy chłopak zrozumiał, że na portalu, pod warstwą bluszczu, krył się jakiś napis. – Podzielone to jest na dwie części. Druga oznacza… – Przymknęła powieki, przypominając sobie słowa, a jej wargi wyginały się, powtarzając cicho wyrazy. – „…a wszystko, co obce jest żywe”. Natomiast pierwsza część… „Mea domum tuum umbraculum”… „Mój dom”… – zamyśliła się.
– „… waszym schronieniem, a wszystko co obce jest żywe” – pomogła jej Lily.
– Brzmi groźnie – rzucił Remus.
– Tak jak fakt, że ten dom stoi na odludziu w Zakazanym Lesie – zauważyła Serena. – Chodźcie. – Zaczęła iść w głąb ruin i zniknęła w ciemności.
Spojrzeli po sobie. Remus i Lil. Ich miny mówiły same za siebie. Pomysł Sereny ich nie przekonywał; ani trochę.
– Idziecie? – Dobiegł ich głos brunetki, pełen poirytowania.
– Mhm – mruknął blondyn i złapał Lily za łokieć.
– Coś za dużo pomysłów Sereny jak na jeden dzień – szepnęła do niego rudowłosa. Czuł jak drży. Ze strachu i ze zmęczenia.
Ciemność zaczęła ich pochłaniać, gdy usłyszał niewyraźny szept Sereny, a po nim rozbłysnęła słaba poświata. Końcówka jej różdżki świeciła.
– Tam są schody – wytłumaczyła. – Ale nie wiem, dokąd prowadzą – przyznała.
– To nowość. – Remus nie mógł powstrzymać się od tego komentarza, ale nim brunetka zdążyła mu odwarknąć, dodał. – Więc sprawdźmy to. Tak, sprawdźmy.
Serena przytaknęła i zaczęła schodzić po schodach. Były śliskie i wąskie. Ściany zbliżały się do siebie, a wokół unosił się zapach pleśni. Wilgotne cegły, pokryte mchem, wyglądały groźnie przez poświatę z różdżki, unoszącą się niczym gęsta mgła.
Lily szła jako druga, przed blondynem. Ciągle trzymał ręce przed sobą, by w razie jej upadku, ją złapać. Podczas drogi zachwiała się kilka razy, ale obeszło się bez wywrotek.
Schody się skończyły, a przed nimi pojawiła się wielka sala, którą pochłaniała ciemność. Ciemność tak gęsta, że ledwo widziało się czubek nosa; tak gęsta, że czuło się nieswojo.
Serena wyszeptała zaklęcie, a z jej różdżki popędził płomień i uczepił się pochodni na ścianie. Pognał dalej, zapalając kolejne pochodnie, tak aż całe pomieszczanie było jasne.
Było ogromne. Przypominało laboratorium, salon i bibliotekę w jednym. Nie było tam okien. Grube mury pokryte warstwą pleśni, lśniły od wilgoci. Po drugiej stronie pokoju były drewniane drzwi.
Serena od razu przecięła pokój, oglądając się za najdziwniejszymi przedmiotami. Lily poszła niepewnie w jej ślady i zmierzyła wzrokiem regał pełen ksiąg. Remus natomiast podszedł do biurka.
Leżały na nim stare plany, notatki i urywki z gazet. Przejrzał je, zerkając na wytłuszczone litery. Opuszkami palców przejechał po tytułach, ścierając warstwę kurzu. Artykuły były z lat piędziesiątych, co go zaciekawiło. Tak samo jak fakt, że na każdym skrawku papieru powtarzały się dwa, tajemnicze słowa. „Pierścień Pitrocullusa”.
Od kiedy Serena skończyła dziewięć lat, nie martwiła się o nikogo. Obiecała sobie, że najważniejsza będzie ona sama, i że nigdy już nikomu nie zaufa. Żyjąc tą zasadą, wolała luźne stosunki – bez zobowiązań. Aż tu nagle pojawili się Lily i Remus. Przy nich zawsze czuła się bezpieczna, a zarazem jak piąte koło u wozu – ktoś całkowicie zbędny. Odpowiadało to jej i temu, co kiedyś sobie nakazała.
Dopóki Lily nie powiedziała jej, że się o nią martwi. Resztki przekonania, że liczy się tylko ona i jej dobro zniknęły; i poczuła, że już nigdy nie powrócą.
Przecięła pokój z nadzieją, że wraz z zainteresowaniem się tym miejscem, wszystkie myśli odlecą. Tak też się stało, gdy podeszła do wielkich, mosiężnych drzwi. Wyglądały na stare, a spróchniałe drewno było nasączone wilgocią. Przeczucie, że drzwi są murem dzielącym to pomieszczenie od wielkiej tajemnicy, narastało. Ciekawość jeszcze nie jest grzechem, jak to mówi dyrektor Dippet, ale trzeba obchodzić się z nią ostrożnie. Powoli chwyciła klamkę, zaciskając na niej szczupłe palce. Była przeraźliwie zimna, ale nie zabrała ręki – ciekawość była silniejsza. Wstrzymując oddech, nacisnęła ją. Drzwi były zamknięte. Z niedowierzaniem szarpnęła za nią jeszcze kilka razy, a później wyjęła różdżkę.
– Alohomora! – Zaklęcie nic nie pomogło. Drzwi stały niewzruszone.
Z rozgoryczonym westchnięciem spojrzała w lewo. Mahoniowa komoda, stojąca pół metra od niej, wyróżniała się czymś. Była inna niż reszta mebli w tej zatęchłej, pokrytej pleśnią, piwnicy. Podeszła do niej i uśmiechnęła się na widok szkatułki, która na niej leżała. Miała nadzieję, że to jedna z tych idiotycznych pozytywek, które gdy są otwarte, grają melodię. Wbrew jakimkolwiek pozorom lubiła mugolskie zabawki.
Gdy otwierała pudełeczko, już wyobrażała sobie jak rytmiczna melodia napływa do jej uszu. Niestety jedyne, co się pojawiło to rozczarowanie; które równie szybko zastąpiła ciekawość. Wnętrze szkatułki wypełnione było gustowną biżuterią. Łańcuszki, medaliony, bransolety, pierścienie…
Jednak uwagę Sereny przyciągnął pierścień leżący z wierzchu. Srebrna obręcz, a na niej wielki, owalny kamień, który błyszczał jak ciemna perła. Na wewnętrznej stronie obręczy miał blade inicjały. „P.P.”.
– Leah! – Słysząc głos Remusa, zdezorientowana włożyła pierścień do kieszeni spodni. Drugą wolną ręką zatrzasnęła szkatułkę i szybko odwróciła się na pięcie. – Podejdź tu – dodał, a brunetka zauważyła jak oboje stoją plecami do niej i majstrują coś przy stole.
Podeszła powoli, od niechcenia.
– Grzebień? – spytała, patrząc na bordowy, pozbawiony ząbków, grzebień.
– Świstoklik – odparł beztrosko Remus.
– Błagam, Rem, załatw to szybko – powiedziała Lily; była bliska rozpaczy.
Chłopak wziął głęboki wdech i wyjął różdżkę.
– Nigdy tego nie robiłem… – zaczął, ale skończył gdy zobaczył wzrok Lily. – Portus! – Grzebień został otoczony niebieską poświatą, dopóki wszystko nie powróciło do normy. – Chyba…
– Chyba się udało – powiedziała rudowłosa. – Wyjdźmy stąd i wróćmy zanim znajdziemy się w tarapatach. – Lily żwawym krokiem zaczęła wspinać się po schodach. Remus złapał za grzebień i przepuszczając Serenę przed sobą, poszedł w jej ślady.
***
– Nie gadaj – zaśmiał się Chuck, widocznie całe zdarzenie bardzo go bawiło.
Charles Bane. O dziwo, najlepszy przyjaciel Remusa, tuż za Lily. Był Ślizgonem, szukającym Slytherinu i nie mógł opędzić się od dziewczyn. A żeby to wszystko przypominało wielki paradoks – on nie zwracał uwagi na żadną. Miał brązowe, kręcone włosy i błękitne oczy. Zazwyczaj pogodny, jednak miał wizerunek wrednego Ślizgona; nie przejmował się opinią innych, ale wolał trzymać się stereotypów.
– Błagam cię. – Lupin westchnął poirytowany. – Nie widzę w tym nic śmiesznego.
– A ja tak – odparł i oparł dłonie na karku, odchylając się do tyłu. – Ostatnio wszystko jest na ciebie.
– Dziękuję, że jako jedyny to zauważyłeś. – Odetchnął spokojniej i nachylił się nad stołem.
– A co było dalej? – Chuck powrócił do dawnej pozycji i nachylił się bliżej przyjaciela.
– Oczywiście nigdy nie sterowałem czymś takim jak Świstoklik, więc to było jasne, że coś pójdzie nie tak – wyznał Remus. – No i puściliśmy go równo, dwanaście metrów nad dziedzińcem – dodał, a w oczach przyjaciela zobaczył rozbawienie, które tylko czekało by się wydostać. – Zaczęliśmy spadać, a grzebień rozwalił się o dachówki, więc dobrze, że go puściliśmy – dodał szybko. – No i jak spadaliśmy to Lily była bliska krzyku, a Serena popadła w dziki śmiech. – Pokręcił z niedowierzaniem głową.
Chuck zatkał sobie usta, by z jego piersi nie wydarł się śmiech. Gdy wziął kilka oddechów na opanowanie emocji, zaczął:
– Czyli byliście tyle – mówiąc, zbliżył do siebie dwa palce wskazujące, pokazując Remusowi klika centymetrów – od roztrzaskania się o beton, a ona po prostu zaczęła się śmiać? – Jego rozbawienie, mieszające się z niedowierzaniem było dziwną mieszanką.
Blondyn przytaknął.
– Sam nie wiem, czy ona jest normalna. Ale wracając do wątku. To jakiś metr nad ziemią całą trójką zatrzymaliśmy się w powietrzu. Jakby jakaś tajemnicza siła pochwyciła nas w ramiona, a potem… nagle puściła…
– Czołowe zderzenie z rzeczywistością?
– Raczej z betonem – poprawił go Remus, a on zaśmiał się cicho. – No i pewnie wiesz, kto nie pozwolił zbierać naszych szczątek z ziemi?
– Filch? Ten leniuch nigdy nie lubił sprzątać – zauważył.
– Nie – odparł spokojnie.
– Fakt, to charłak. Nie ma jak czarować.
Chuck rozejrzał się po klasie i zmierzył wzrokiem profesora. Był na tyle daleko, by mógł kontynuować.
– Fenn? Miałby przekichane, gdyby był na miejscu zbrodni…
– Chuck, ty idioto – zirytował się blondyn. – Dyrektor!
– Dippet? – zdziwił się. – W sumie to tak. On lubi uczniów – uśmiechnął się, a jego przyjaciel westchnął ociężale.
– Twój geniusz mnie czasem rozbraja. – Remus zaśmiał się cicho.
– Lub przerasta – odparł pewnie Chuck i ponownie zakładając ręce na kark, odchylił się.
– Coś mi się nie wydaje. – Profesor Fenn pojawił się znikąd i cisnął ostatnim testem z Eliksirów o ławkę. – Proszę się przyłożyć następnym razem, bo to może źle się skończyć, panie Bane. – Uśmiech profesora był straszny. Szpary między jego ciemnymi zębami, wyglądały jakby żyły własnym życiem, a szare oczy rejestrowały każdy twój ruch, przenikliwym spojrzeniem. – Remus, jak zwykle. – Delikatnie położył kartkę koło blondyna i przewracając oczami, odszedł.
Chuck złapał za swój test i skrzywił się. Był dobrym uczniem, pełnym ambicji i potencjału, ale… chyba gdzieś głęboko, pod warstwą błazna i dowcipnisia.
– Znów – westchnął. – Znów to samo. Ty Wybitny, a ja Nędzny. Dobrze zgadłem? – spytał, znad kartki.
____________________
Tak więc rozdział pierwszy uważam za skończony. Kiedyś zaczęłam go pisać, z myślą o zupełnie odmiennych bohaterach, a w końcu postanowiłam wskrzesić to, co kiedyś zaczęłam.
Napisałam go dawno. Teraz tylko sprawdziła błędy, literówki - tak dokładnie, na ile było mnie stać. Nie wiem czy dobry, ale nie chciałam innego. TA HISTORIA miała właśnie tak się zaczynać, czy to z tymi bohaterami, czy innymi. I tego się trzymam.
Mam nadzieję, że niespodzianka spodoba Ci się. :D
OdpowiedzUsuńJak ja się stęskniłam za Twoim stylem pisania...
Muszę w końcu pomóc Ci z tą czcionką. Irytuje mnie, że na początku akapitu jest Arial, a później (chyba) mały Times.
Już na samym początku się zgubiłam. Byłam przekonana, że Remus nazwał Lily Sereną. Było to dla mnie głupie, ale dobrze, że czytałam dalej.
Serena. Już ją lubię. Niby dopiero pierwszy rozdział, a już mam ulubioną bohaterkę. Lily na razie może iść grabić liście (mniejsza z tym, że jest maj, moja koleżanka potrafi cały rok grabić te cholerne liście na podwórku). Podoba mi się, że ona jest taka... mugolska. Nie lubię ludzi, którzy palą, ale to akurat pasuje do jej charakteru.
Druga sprawa, która mnie zdziwiła, to przyjaciel Remusa. Szczęka t dosłownie walnęła z hukiem o blat biurka. A gdzie mój Łapa i James? [ :( ] Cóż, mam nadzieję, że to do czegoś prowadzi i specjalnie amputowałaś Remusowi Łapę i Rogacza.
Pierścień Pitrocullusa. * . *
Powtórzę to, co Ci napisałam na gadu: "Co za morda na avatarze na blogspocie!" XD
Uciekam, bo mi zjedzą naleśniki...
Ślinię,
Nie wiem czy tylko mi, ale raz notka ma rozmiar malusieńki, a raz trochę większy... xd Więc mam ogromną prośbę - mogłabyś powiększyć o jeden rozmiar? Strasznie mnie oczy bolą, gdy czytam taki maczek ;/
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, to jest tak tajemniczy i magiczny, że aż chce się skakać z radości :D Uwielbiam twój styl pisania, bardzo się za nim stęskniłam i aż nie mogłam się doczekać rozdziału pierwszego - w końcu jest <3
Rany, Serena jest niesamowita. *.* Tak zupełnie inna od wszystkich bohaterów, tak odmienna... Lubię ją ^^ Zastanawiam się tylko, jak ona ma na imię xd Serena czy Leah. Wydaje mi się, że jednak Serena, ale nie lubi swojego imienia, więc każe się nazywać "Leah" :3
Opuszczone domostwo na skraju Zakazanego Lasu? O.o Pierścień Pitrocullusa? Jej, coś czuję, ze na tym blogu będzie dużo tajemnic :D Cieszę się bardzo, uwielbiam, gdy wplatasz takie mroczne zjawiska do opowiadań *.*
Jak przeczytałam, że najlepszym przyjacielem Remusa jest... Ślizgon, to aż otworzyłam usta ze zdziwienia xd A gdzie James i Syriusz? jeny, jeszcze z taką wersją się nie spotkałam :)
Ściskam,